Europa mówi nie emigracji
Europa mówi nie emigracji, paktowi klimatycznemu oraz federalizacji. Przykład Francji i Niemiec.
Nie chodzi wszak tylko o emigrantów, lecz o kolejne pokolenia francuskich obywateli przybyłych z dawnych, zamorskich kolonii.
Zderzenie z naturalnym dla rodowitych Francuzów poczuciem wyższości połączonym z obojętnością do nowych obywateli, mimo wieloletnich wysiłków systemu dało dwojaki efekt:
- wzrost zagrożenia przestępczością w centrach miast – poza granicami dawno przeklętych dzielnic, do których policja nie jeździ a karetki pogotowia i strażacy, bardzo niechętnie.
- wzrost finansowanego przez kraje Zatoki Perskiej radykalnego Islamu, jako odpowiedzi na brak szacunku dla muzułmańskiej kultury i doświadczenia biedy kilku pokoleń emigrantów.
Wszystko podbite strukturą demografii, której skutki to przeważający na ulicach francuskich miast widok hidżabu – a niejednokrotnie burki, grupek mężczyzn odprawiających modły …i jeśli nic się nie zmieni, w niedalekiej perspektywie władza w rękach imamów.
Już dziś, znacząca część obywateli w najlepszym przypadku nie czuje żadnego związku z francuskim stylem życia, poczynając od porannej kawy z croissantem w kawiarnianym ogródku pod biało czerwoną markizą, kultury i sztuki otoczonej murami szpecącymi intrygujące historie, wyśmienitych potraw rodzimej kuchni i delikatnie frywolnych – za to pięknie ubranych i pachnących kobiet.
Ponad 70 proc. wyborców Marie Le Pen, kontynuatorki dzieła ojca – antyemigracyjnej, eurosceptycznej i konserwatywnej partii Rassemblement National, dało wyraz swej tęsknoty do wszystkiego co zostało opisane wyżej.
Tyle i aż tyle, bo oni mają w głębokim poszanowaniu zarzuty co do charakteru ideowości Le Pen i związków z Moskwą jej współpracowników.
Chodzi o konkrety na „tu i teraz” oraz realność dobrych prognoz na przyszłość, które kupili w obietnicy „zlikwidujemy bezrobocie i zapewnimy bezpieczeństwo” …wyrzucając emigrantów i obejmując troską nasz przemysł.
Macron nic im z tego zakresu nie mógł zaproponować – dlatego przegrał.
Wykonał wprawdzie ruch zwołujący wybory parlamentarne, którym albo zmobilizuje swój elektorat i wygrywając je – na co jest iluzoryczna szansa – odwróci trend prowadzący za 1,5 roku do przegranej w wyścigu o prezydenturę albo wpuści dzisiejszą zwyciężczynię – Le Pen w maliny, gdyż ta wygrywając aktualnie zwołane wybory parlamentarne, zmuszona będzie zostać pierwszym ministrem rządu Macrona – tym samym weźmie część odpowiedzialności za jego rządy na siebie i być może do wyborów prezydenckich straci na swej popularności.
W Niemczech sytuacja jest podobna, tyle że tam zagrało zderzenie z iluzją zielonego ładu i rozkładem modelu opartego na tanim rosyjskim gazie, taniej sile roboczej, wysokim poziomie przemysłowym oraz tanim dostępie do międzynarodowych rynków zbytu.
Wraz z wojną na Ukrainie ta układanka legła w gruzach a skalę kłopotu podbiły skutki „zielonych brewerii”.
Dziś Niemcy nie mają pomysłu na swój nowy konstrukt i praktycznie nic wiarygodnego nie zostało im przedstawione.
Oprócz populistycznej Alternative für Deutschland – partii profesorów, która w efekcie przyjęcia pod swe skrzydła frakcji ludowej, do społecznego konserwatyzmu dołączyła eurosceptycyzm i nacjonalizm.
Jestem jednak dziwnie spokojny o możliwość renesansu na tej bazie ducha Hitlera.
Patrząc na tak wysoki stopień infiltracji przez #BND jawnie faszystowskiej NPD, że uniemożliwił on, jako w istocie rodzimego ośrodka kontrwywiadu, jej delegalizację – uważam, że koleżeństwo spod znaku AfD też jest pod baczną kontrolą.
Nie zmienia to jednak faktu, że w mojej opinii, poddane znaczącemu regresowi jakości życia, niemieckie społeczeństwo będzie w naturalny sposób ewoluować ku ideom znanym mu z początków XX wieku. Przykłady tego niestety już są przedstawiane w mediach społecznościowych.