Czymś tu pachnie
Coraz bardziej śmierdząca i dziwna ta sprawa z produktami z Ukrainy.
Po pierwsze, na pełnej idzie poróżnienie Polaków i Ukraińców na płaszczyźnie społecznej zwykłych ludzi. Komu to służy, w moim odczuciu jest pytaniem retorycznym.
Po drugie, zwykli ukraińscy chłopi na tych towarach do nas nie zarabiają, bo nie oni sprzedają, o czym mało kto mówi. Komu to poróżnienie nas daje wymierne korzyści, nikt nie pisze.
Po trzecie, zaangażowanie UE mocno podejrzane, bo to Unia stwarza te warunki i problem dla nas.
Po czwarte, ten nagły wysyp w mediach społecznościowych zdjęć towarów dostępnych w naszych sklepach, znanych i kupowanych, a ponoć robionych z wykorzystaniem produktów z Ukrainy, też jest zastanawiający. Nikt wcześniej nie zwrócił na to uwagi? Dziwne.
Po piąte, kto konkretnie zakupuje i sprowadza te zgniłe ziarna kukurydzy i spleśniały rzepak? Dlaczego nikt nie sprawdza, dlaczego dziennikarze nie pytają właścicieli tych firm z tej słynnej listy importerów? Dlaczego PiS w zauważalny sposób nie jest aktywny w tej sprawie?
Po szóste, dlaczego nikt nie sprawdza, skąd konkretnie ten towar pochodzi. Gdzie to jest zakupywane na Ukrainie, gdzie ładowane do tych wagonów, skąd te pociągi jadą?
Po siódme, na jakiej podstawie minister rolnictwa Czesław Siekierski mówi, że wjechało tyle mrożonych malin, że nam się ich nie opłaca uprawiać? Dlaczego nie ma konkretnych danych, ani wyjaśnienia, kto, dlaczego i na jakiej podstawie te maliny sprowadza, kto i w jakich ilościach przetwarza i sprzedaje je w Polsce?
W tej sytuacji minister Kołodziejczyk biegający między tirami na granicy i wąchający cukier w rozerwanej tutce, to kuriozum i parodia jakichkolwiek działań.